2 lipca 2013

Dzień 46 - Pozostań na oczepinach!

Nadszedł wiekopomny moment, nadszedł dzień kiedy to postanowiłam zmierzyć się ze swoimi największymi lękami. Nie, żebym sama się do tego rwała. Ujęłabym to raczej jako rezultat skutecznej perswazji, której uległam. Otóż z (prawie) własnej, nieprzymuszonej woli postanowiłam pozostać na weselnych oczepinach. Wbrew ogólnemu zdziwieniu wcale nie trzeba było przywiązywać mnie do krzesła i krępować ruchów bym wytrwała do końca jakże zacnego obrzędu. Od czasów zamierzchłych regularnie i wytrwale opuszczam salę w okolicach godziny zero albowiem mam traumę. Traumę spowodowaną jedzeniem bułki na czas i pod presją, pod okiem wszystkich zgromadzonych gości. Blado wypadam w konkurencjach na czas i nie lubię wystąpień publicznych (zwłaszcza z jedzeniem w roli głównej). Bo ja z natury to taka nieśmiała jestem. I nie wiem czy wynika to z mojej nieśmiałości ale nie widzę nic zabawnego w oczepinowych konkurencjach, które zazwyczaj polegają na bieganiu dookoła w butach na niebotycznych obcasach, przyjmowaniu różnych póz, od stania na jednej nodze, po stanie na rękach, głowie lub uszach i inne równie ekscytujące czynności. Najprawdopodobniej moje obawy związane z konkurencjami wiążą się z tym, że jestem gapą i co tu dużo mówić, to, że wywróciłabym się z hukiem podczas takiego biegu lub podwinęłaby mi się sukienka, w sposób mało subtelny jest tak prawdopodobne, jak to, że dziś znów nie wygram w lotto. Wolę się więc nie kompromitować i w tym przypadku bezpiecznie pozostać w cieniu, bo przecież główną atrakcją tego wieczoru mają być państwo młodzi a nie ja. Nadszedł moment kiedy to postanowiłam zmierzyć się z traumą i jednocześnie dać jeszcze jedną szansę oczepinom. Zaszalałam więc i zostałam na sali. Mało tego, łapałam nawet welon (nie złapałam ale było niebezpiecznie blisko). Przez resztę oczepin w duchu modliłam się o pelerynę niewidkę i za wszelką cenę starałam się zmniejszyć objętość swego ciała do minimum. Całe szczęście nikomu nie przyszło do głowy wywołanie mojej osoby do wspólnej "zabawy". Utwierdziłam się w przekonaniu, że zdecydowanie nie polubię tego obrzędu. Obecność podczas oczepin jest fantastyczna ale jedynie z gwarancją braku udziału w zabawie.

Wolałabym uniknąć publikowania zdjęć gości weselnych biorących udział w konkurencjach w przedziwnych pozach dając tym samym szansę uruchomienia wyobraźni!

1 lipca 2013

Dzień 45 - Pójdź do kina z przyjaciółką!

Od pięciu lat do kina chodzę wyłącznie z NIM. Zupełnie nie wiem dlaczego. Zapomniałam co to rezerwacja i zakup biletów. Wypady do kina z przyjaciółkami odeszły w zapomnienie. Szczególnym gatunkiem filmowym jest horror, nigdy nie byłam i nigdy nie chciałam być na horrorze sama. Sama to znaczy również z przyjaciółką, trzema lub nawet pięcioma. Nie. Byłam zestresowana prawie jak przed maturą. Przez cały dzień rozważałam, iść czy nie iść, oto jest pytanie! Bo co, jeśli 746268754983 razy na minutę ze strachu będę podskakiwać na fotelu? Wszyscy dookoła będą się ze mnie śmiać, że boję się horroru od lat 15. Trochę żałosne. Pomysł usadowienia się z dala od ludzi, czyli w pierwszym rzędzie był bardzo kuszący lecz z dwojga złego wolałam się zbłaźnić niż przez tydzień chodzić z bolącą szyją. Bo przecież w kinie i tak jest ciemno więc nikt nie wie, że ta histeryczka to ja. 
Sama oznacza bez kogoś komu co chwilę powtarzać mogę jak bardzo się boję, komu mogę wbić paznokcie w rękę, bo właśnie się przestraszyłam. Sama znaczy bez kogoś kto odprowadzi mnie na 4 piętro pod same drzwi, bo przecież wiadomo, że na pewno zjedzą mnie potwory lub opętają demony nim znajdę włącznik światła na klatce schodowej. 
Po 5 latach przerwy udałam się do kina z przyjaciółką. Na horror. Wiem, że dla Was to zapewne jest ogromnie zabawne ale nie dla mnie, uwierzcie. I cała ta idea pójścia do kina z kimś innym. Dopiero po seansie otworzyłam oczy na oczywistą prawdę, że do kina fajnie chodzi się również z przyjaciółmi, którzy podzielają twoje gusta filmowe. Nawet gdy nie chcą trzymać Cię za rękę w momentach grozy. Tak na marginesie, zupełnie nie wiem dlaczego. Przecież specjalnie pomalowałam paznokcie.
Zupełnie nie myśląc, że robię coś innego niż zwykle zobaczyłam to dopiero w drodze powrotnej do domu gdy w aucie obok mnie siedziała ONA a nie ON. I zdałam sobie sprawę, że pięć lat to ogrom czasu i tyle fajnych filmów, które przegapiłyśmy.