2 czerwca 2013

Dzień 16 - Porządki w imię zasady sztuka minimalizmu, im mniej tym lepiej!

Zawsze należałam do osób sentymentalnych a co za tym idzie udało mi się zgromadzić całkiem pokaźną ilość rzeczy. Tych przydatnych a także tych zbędnych ale w mniemaniu wszystkich dookoła bo na pewno nie w moim. Ja jestem święcie przekonana, że pamiętniki z przedszkola, przeczytane gazety w ilości 3656263 oraz ubrania leżące w szafie ciągle na tym samym miejscu od dwóch sezonów jeszcze będą mi potrzebne. Bo przecież mam tyyyyle czasu żeby przeczytać jeszcze przynajmniej dwa razy gazety już dwukrotnie przeczytane i nadal zbieram wpisy do pamiętnika. Jacyś chętni? O innych skarbach nie wspomnę. Z zawodu powinnam zostać magazynierem, czuję to powołanie. Żeby tego było mało straszna ze mnie bałaganiara. Co za tym idzie ubrania piętrzą się w najlepszej na świecie i najbardziej funkcjonalnej szafie - na krześle. Na łóżku znaleźć można niemal wszystko z wyjątkiem tego, co aktualnie jest potrzebne. Ponad to mam jeden główny problem - nigdy nie potrafię znaleźć pilota od telewizora ani telefonu komórkowego dopóki nie zadzwoni. I zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Nie ukrywam, zbyt duża ilość rzeczy bywa przytłaczająca nawet dla mnie. Jakiś czas temu wpadła w moje ręce gazeta zawierająca artykuł poświęcony sztuce minimalizmu. Artykuł opowiadał o ludziach pozbywających się wszelkich zbędnych rzeczy pozostawiając jedynie rzeczy niezbędne w pojedynczych, podwójnych egzemplarzach, np. jeden kubek lub dwa komplety pościeli. Czytajac go uznałam, że taki minimalizm ma sens. Przecież z reguły piję z jednego ulubionego kubka mimo, że szafka nie domyka się od ich ilości. I zawsze nawlekam ulubioną pościel mimo, że w szafie leży kilka innych kompletów. Cały ten minimalizm i pozbycie się zbędnych rzeczy służy uporządkowaniu przestrzeni dookoła i jednocześnie własnego umysłu, siebie samego. Ale ja dostrzegam większy plus! Im mniej masz rzeczy tym mniejszy robisz bałagan i tym mniej musisz sprzątać. Ten argument przeważył. Dziś zdecydowałam się wcielić w życie tą metodę. Może nie porywając się z motyką na słońce i nie pozbywając się wszystkiego tak, jak bohaterowie artykułu ale rozstając się z rzeczami sentymentalnymi, ubraniami, gazetami, książkami zbierającymi kurz i wszystkim co na pewno jeszcze mi się przyda. Nie ukrywam, że przeprawa była dość trudna, bo święcie wierzyłam, że bez tych wszystkich rzeczy, które przecież wypadałoby wyrzucić, nie mogę żyć. Suma sumarum myślę, że skończyłam całkiem przyzwoicie z trzema workami śmieci. Ale żeby nie było tak kolorowo porządki te wzięłam sobie do serca aż za bardzo i pozbyłam się klawisza od laptopa, mianowicie strzałki w górę. Szkoda, przydaje się. NIE WIEM jak to się stało. NIE WIEM kiedy i dlaczego.  Niemniej jednak jest to prawdziwa sztuka minimalizmu. Mimo,że klawisza ze strzałką nie ma przycisk działa. Jak widać da się żyć bez niego. Może te porządki to wcale nie był do końca taki dobry pomysł? Dotychczas znalezienie pewnych rzeczy graniczyło z cudem ale pewne było, że one gdzieś są. Teraz pewne jest jedynie to, że nie ma czegoś, co być powinno. 



Mnogość prasy.


Marian skrupulatnie nadzorował porządki.


Śmiem twierdzić, że w którymś z tych worków jest mój klawisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz